Lagom w praktyce

Guerilla Gardening

Anna Strożek

|

4 lutego 2015

Często działają pod osłoną nocy. Próbują unikać ciekawskich spojrzeń i ewentualnych problemów. Są postrachem zdewastowanych osiedli, zniszczonych kwietników i zadeptanych, zapomnianych parków. To oni rzucają bomby pełne nasion na niezagospodarowane trawniki i ratują od zapomnienia zielone części miasta. To partyzanci toczący wojnę o miejska zieleń, a ich ruch oporu to Guerilla Gardening.

Wspominany ruch narodził się w USA i niedawno przywędrował do nas zza Oceanu. Polega na kreatywnym wykorzystaniu nieużytków, takich jak zaniedbane trawniki, zniszczone betonowe kwietniki, zapomniane zakątki miejskich parków. Miejscy partyzanci przywracają im świetność. Sadzą kwiaty w wyrwach w murach, mchem ozdabiają dziury w chodnikach, a zapomniane parki upiększają kwiatami i drzewami. Zwolennicy guerilla gardening’u nie pytają nikogo o zgodę, nie starają się o oficjalne pozwolenia. Przez to, że wyręczają władze miejskie z dbania o zielone nieużytki, urzędnicy przymykają oko na ich działania. Partyzanci mogą w spokoju sadzić pomidory w centrum miasta. Warzywami atakują bowiem równie często jak kwiatami.

Dlaczego partyzanci nie są niepokojeni przez miejskich urzędników? Nie dewastują, tylko rewitalizują. Jak karać ich za to, że upiększają miasta własnymi siłami, za darmo, a w dodatku za własne pieniądze? Ich działalność nie kończy się na samym zasadzeniu roślinności. Nie tylko tworzą, lecz także pielęgnują miejskie ogródki. Jeśli martwicie się o swoje przydomowe, lub osiedlowe tereny zielone, uspokajamy – miejscy partyzanci zajmują się tylko zdewastowanymi i zaniedbanymi ogrodami. Te pielęgnowane są bezpieczne.

Nie tylko w Polsce

Partyzantka ogrodowa działa na całym świecie. Od Nowego Jorku po Phuket w Tajlandii. Ojcem wszystkich partyzantów jest Adam Purple. W 1973 roku w Nowym Jorku samodzielnie odgruzował część zniszczonego podwórka na Lower East Side i zmienił je w projekt „Rajski Ogród”. Posadził rośliny na własnoręcznie wyprodukowanej ziemi, którą stworzył z ceglanego pyłu, suszonych liści i łajna. Kwiaty, warzywa, zioła i drzewa znalazły swoje miejsce w roślinnym projekcie symbolu yin i yang. Jego ogród w ostatecznej wersji zajmował 1400 metrów kwadratowych.  Projekt Purlple’a przetrwał do 1985 roku.  Władze miejskie upomniały się o swój teren, przez co „Rajski Ogród” został zrównany z ziemią przy użyciu buldożerów.

Dziś guru wszystkich ogrodników partyzantów jest Brytyjczyk – Richard Reynolds. Gdy przeprowadził się on do jednego z bloków w londyńskiej dzielnicy Elephant and Castle, nie mógł przyzwyczaić się do kompletnego braku zieleni. Postanowił małymi krokami zmienić swoje otoczenie. I tak od grządki do grządki, od jednego zapomnianego trawnika do drugiego – zmienił londyńską dzielnicę w miejsce pełne zieleni. Teraz Brytyjczyk jeździ po świecie ze swoimi wykładami motywacyjnymi. Wspiera i propaguje guerilla marketing.

Czy tylko guerilla?

Należy pamiętać, że zgodnie z badaniami przeprowadzonymi przez BBC, najtrwalszym źródłem szczęścia dla człowieka jest natura. Nowa praca, mieszkanie czy samochód dają poczucie szczęścia na maksymalnie 3 miesiące. Później poziom endorfin wraca do normy. Zdają się o tym coraz częściej pamiętać deweloperzy. Osiedle Ostrobramska jest zielone od rodzimej roślinności, a firma SKANSKA planuje w swoich kolejnych inwestycjach tworzyć podobne tereny na osiedlach przy współpracy z przyszłymi mieszkańcami. O zielonych nieużytkach zdają sobie przypominać również władze miejskie. W tym roku w Warszawie wystartował projekt mający na celu rewitalizację łąk zalewowych na odcinku środkowej Wisły. Prowadzony jest przez władze miejskie, przy współpracy z Uniwersytetem Warszawskim. Wszystko zmierza ku dobremu!

Ruch guerilla gardening zaczyna się rozrastać i zdobywać coraz większą rzeszę zwolenników. Kolektywy miejskich ogrodników to przeszłość, obecnie powstają całe stowarzyszenia. Walczą nie tylko o miejskie ogródki, lecz także o całe łąki w centrach miast. Wyobrażacie to sobie? Tworzone są one już w Amsterdamie, Nowym Yorku, Berlinie czy Tokio. Niektóre z tych projektów skupia inicjatywa River of Flowers.

A co Wy sądzicie o ogrodnictwie w wydaniu partyzanckim? My z chęcią chwycimy za grabki i łopatki. Znacie jakieś potrzebujące kwietniki? 

miasto
Skanska
zrównoważony rozwój

|

Napisz komentarz

Odpowiedz na komentarz