Fika czyli rozmowy przy kawie
Diana Zbrzeźniak
|
3 listopada 2021
Racjonalne porządkowanie przestrzeni, unikanie zasady „BZO” i drugie życie rzeczy, których nie potrzebujemy. Architekt Porządku podpowiada, jak we właściwy sposób ograniczyć liczbę przedmiotów, którymi się otaczamy i dlaczego to trudniejsze, niż pozornie może się wydawać?
Zacznijmy od wyjaśnienia naszym czytelnikom – kim właściwie jest Architekt Porządku?
Na samym początku stwierdziłam, że „decluttering” wciąż nie jest jeszcze frazą, która byłaby wyszukiwana chociażby w przeglądarkach internetowych, dlatego moją działalność prowadzę pod marką Architekt Porządku®. Kryje się pod tym zarówno decluttering, czyli “odgracanie” przestrzeni, jak również organizacja jej w taki sposób, aby możliwe było utrzymanie porządku na dłużej. Mam tu na myśli takie przearanżowanie mieszkania, aby konkretne przedmioty codziennego użytku faktycznie wracały na swoje miejsce. Tylko wtedy porządek zostanie z nami na dłużej.
Jak zostać zawodowym declutterem? Co spowodowało, że się tym zainteresowałaś?
To bardzo złożona historia. Rozpoczęłam swoją działalność od prowadzenia firmy sprzątającej, która świadczyła usługi utrzymania czystości. Kiedy rozwinęliśmy się już na tyle, że zaczęłam zatrudniać większą liczbę pracowników, miałam więcej czasu na to, żeby dokładniej przyglądać się przestrzeniom samych mieszkań. Wtedy właśnie zauważyłam, że w każdym domu są takie rzeczy, które po prostu go “zagracają”.
Czyli czyszczenie mieszkania było jedynie połową sukcesu?
Dokładnie tak. Mimo tego, że dokładnie sprzątaliśmy w mieszkaniach, miałam poczucie, że to wcale nie jest tak, że faktycznie jest w nich porządek. Szafki nadal były przepełnione rzeczami i ledwo się zamykały. Znajdowaliśmy wiele przeterminowanych produktów, a na wierzchu często pojawiały się zakurzone przedmioty, co ewidentnie świadczyło o tym, że nie były używane, a jedynie zajmowały przestrzeń.
Na szczęście, w miarę upływu czasu, klienci stawali się coraz bardziej otwarci na moje sugestie i proponowane przez mnie rozwiązania. Kiedy kolejne zbędne przedmioty zaczęły opuszczać dany dom to nie dość, że okazało się, że moja firma obsługiwała lokal krócej, bo szybciej można było go posprzątać, to jeszcze każda nasza wizyta sprawiała, że w takim mieszkaniu pojawiał się porządek – już nie tylko czystość, ale również prawdziwy porządek! I sami klienci zaczęli odczuwać, że ich domy rzeczywiście się zmieniają.
Wygląda więc na to, że w pewnym momencie ze zwyczajnej firmy sprzątającej – zupełnie nieplanowanie – zmieniliście się w firmę doradczą z zakresu organizacji przestrzeni. Czy kiedy startowaliście, ktokolwiek w Polsce zajmował się podobną działalnością?
Kiedy zaczęłam zajmować się declutteringiem, zanim jeszcze znalazłam odpowiednią dla niego definicję – nie widziałam, by ktokolwiek zajmował się podobnymi rzeczami. Kiedy jednak zaczęłam obserwować rynki zagraniczne, dowiedziałam się, że np. w USA jest to działalność tak samo popularna jak usługi firmy sprzątającej. Doprowadzanie domu do porządku, organizacja przedmiotów, których już nie używamy – to usługa, z której Amerykanie korzystają cyklicznie, od czasu do czasu sprawdzając, co jest im już niepotrzebne. Kiedy już to wiedzą – to, co nadaje się jeszcze do użytku, wystawiają na sprzedaż, a część rzeczy po prostu oddają lub utylizują, jeżeli są już na tyle zniszczone, że do niczego się nie nadają.
W takim razie idea wydawała się już sprawdzona, a Twoje doświadczenia pokazały, że polskie mieszkania i domy miały duży potencjał declutteringowy. Jak szybko rozszerzyłaś zakres usług, które świadczyła twoja firma?
Muszę przyznać, że sama myśl, aby rozpocząć działalność stricte declutteringową kiełkowała w mojej głowie dość długo. Rozmyślałam, jak się do tego wszystkiego zabrać, prawie półtora roku. Rozpoczęłam od pisania bloga, dopiero później zaczęłam świadczyć tego typu usługi. Okazało się, że popyt jest naprawdę ogromny.
W końcu decluttering jest tak naprawdę usługą dla każdego, pod warunkiem, że pozwoli mu na to zasobność portfela. Można to porównać do korzystania z pomocy firmy przeprowadzkowej – to bardzo popularne rozwiązanie, a jednak wiele osób nadal samodzielnie transportuje swoje rzeczy do nowego mieszkania. Mam wrażenie, że najczęściej jest to spowodowane kwestiami finansowymi, jednak istotną rolę może odgrywać również sprawa zaufania.
W takim razie powiedzmy o konkretach. Jaki jest koszt takiej usługi?
Ciężko będzie się odnieść do cen rynkowych, ponieważ nie ma w Polsce zbyt wielu firm takich jak moja. Natomiast dzień pracy ze mną to koszt około 1500 złotych. Mówimy tutaj o pracy ze mną jeden na jeden, np. przy pozbywaniu się niepotrzebnych przedmiotów i porządkowaniu. Jeżeli chodzi o przeprowadzki, każda wypada zupełnie inaczej, ale średnio można przyjąć, że to koszt od 2000 do 3000 złotych za dzień pracy z moją ekipą porządkową. A to dlatego, że wtedy nie pracuję już sama, ale dobieram odpowiednią liczbę osób do konkretnego zlecenia – w zależności od powierzchni domu, wymogów klienta czy też zakresu wykonywanych usług.
Poza usługami declutteringowymi i przeprowadzkowymi prowadzę też warsztaty pod nazwą „Architektura Porządku”, na których wszyscy chętni mogą dowiedzieć się, jak wystartować z podobnym biznesem. Najbliższe zaplanowane są na styczeń 2022 – serdecznie zapraszam! W trakcie kursu postaram się wytłumaczyć, jak podejść do tematu declutteringu, żeby można było na tym faktycznie zarabiać.
Czy zdarza się, że na takie kursy zapisują się osoby, które po prostu chciałby się nauczyć organizować przestrzeń – bez planów na zakładanie firmy?
W takim zakresie prowadzę indywidualne konsultacje online. Czyli sprzątamy razem, a ja pokazuję krok po kroku strukturę całego procesu porządkowania. Z racji tego, że na podobne usługi również miałam duże zainteresowanie, postanowiłam napisać książkę „Sprzątanie bez magii – ostatnia książka o porządkowaniu, którą przeczytasz”. Rozdział po rozdziale, przestrzeń po przestrzeni, tłumaczę, jak „odgracić”, wyczyścić i zorganizować swoje mieszkanie. To jest taka moja misja – już nie do końca komercyjna. Staram się pomagać ludziom dbać o swoją przestrzeń. Najbardziej widać to na moim profilu na Instagramie, na którym motywuje moich odbiorców do tego, aby zajęli się swoimi mieszkaniami, lepiej je zorganizowali, albo po prostu pozbyli się części rzeczy i to w taki sposób, żeby odbywało się to odpowiedzialnie – nie koniecznie trafiło na śmietnik, a w konsekwencji zalegało na wysypiskach.
Więc tak, zdecydowanie zdarzają się klienci, którzy chcą działać ze mną online, bo to nie jest tak, że my nie potrafimy sprzątać – umówmy się, to nie jest „rocket science”. Chodzi o to, że bardzo często po prostu brakuje nam czasu, brakuje motywacji, brakuje osoby, która powie: – „Dobra, nie wymiękaj, nie chowaj tego z powrotem wszystkiego do szafy, skończmy to. Skategoryzujmy te rzeczy, pozbądźmy się tego, co już Ci niepotrzebne”.
Stajesz się prawdziwym trenerem porządku.
A nawet więcej! Czasami muszę być też „stróżem wymówek”, czuwającym nad tym, w którym momencie pojawiają się preteksty, żeby skończyć już sprzątać albo przestać podejmować trudne decyzje. Bo w porządkowaniu przestrzeni to przede wszystkim ciągłe podejmowanie decyzji jest najbardziej męczące.
Jak bardzo trudnych wyborów dokonujecie podczas porządkowania mieszkania?
Po prostu zastanawiamy się nad tym, czy klient rzeczywiście potrzebuje pewnych przedmiotów – od zupełnie błahych, jak karta wstępu na siłownie, po znacznie większe i bardziej wartościowe, jak np. sprzęt sportowy. Muszę przyznać, że, w pewnym sensie, odgrywam wtedy rolę psychologa i czuwam nad klientem. Pilnuję, by z jednej strony pozbył się tego, z czego faktycznie już nie korzysta w domu, a z drugiej strony, żeby nie spotkał go tzw. efekt jojo – często zdarza się tak, że z powodu zmęczenia swoim otoczeniem chcemy pozbyć się dosłownie wszystkiego, a dopiero później zdajemy sobie sprawę, że część z tych rzeczy była nam jednak potrzebna.
Czyli czuwasz, by twoi podopieczni nie popadali ze skrajności w skrajność. A jakie inne błędy popełniamy podczas organizowania przestrzeni w mieszkaniach?
Powszechnym błędem jest to, że zaczynamy porządkowanie od zakupu specjalnych pojemników, często kierując się tylko i wyłącznie estetyką, przez co ostatecznie nie są one dostosowane do naszych rzeczywistych potrzeb. Oczywiście często łączy się to z wyznawaniem zasady „BZO” (byleby z oczu), polegającej na tym, że chowamy w jak najgłębszych zakamarkach rzeczy, których wcale nie potrzebujemy, ale nie mamy odwagi się ich pozbyć.
W takim razie, na czym polega właściwe podejście do samodzielnego declutteringu?
Najważniejsza jest w tym przypadku kolejność, którą opisałam w mojej książce – zaczynamy od kategoryzacji i pozbycia się tego, co zbędne. Przy każdym, nawet najmniejszym przedmiocie, warto zadać sobie pytanie – czy jest mi on potrzebny? Dopiero później przychodzi czas na sprzątnie. Ostatnim etapem powinna być organizacja tego wszystkiego – umieszczenie rzeczy np. w pudełkach lub w inną strukturę, która pozwoli nam wygodnie korzystać ze wszystkich przedmiotów, a później odkładać je bez problemu na miejsce.
Czy porządkowanie i pozbywanie się niepotrzebnych przedmiotów nie kłóci się z trendem zero waste polegającym na niemarnowaniu rzeczy?
To zależy od naszej postawy. Osobiście uważam, że aby rzeczy się nie marnowały, musimy im znaleźć drugi dom. To oczywiście zdecydowanie bardziej pracochłonne, ale z pewnością bardziej odpowiedzialne podejście. Wystarczy powiedzieć o niechcianych przedmiotach na takich Facebookowych grupach, jak chociażby „Śmieciarka jedzie”. To właśnie tam ludzie, którzy potrzebują konkretnych rzeczy, zgłaszają się po nie. Wtedy zdecydowanie trzymamy się idei zero waste, nie wyrzucamy rzeczy na śmietnik, nie marnujemy ich, a na dodatek może skorzystać z nich ktoś inny. Część przedmiotów możemy oczywiście sprzedać, jednak warto pamiętać, że będzie to jeszcze bardziej czasochłonne niż znalezienie im drugiego domu.
Z drugiej strony jest też tak, że te rzeczy, które przechowujemy i wyłącznie magazynujemy, również w jakiś sposób marnujemy. Nie marnujemy tego, z czego korzystamy, np. ubrań, z których faktycznie korzystamy. Czy jednak zgodne z ideą zero waste jest przetrzymywanie na półkach ciuchów i kupowanie kolejnych? Wydaje się, że nie jest to jednoznaczne.
Co zrobić ze zbędnymi rzeczami po zakończeniu procesu decluttreringu?
Pierwszą rzeczą, którą zawsze radzę moim klientom, jest to, żeby zastanowić się, czy masz na to czas. Decyzję, co z daną rzeczą zrobić, powinniśmy podejmować, patrząc przez pryzmat czasu, ponieważ bardzo często oszukujemy się, że coś zrobimy, a później nic z tego nie wychodzi. Jeśli nie mamy czasu na to, żeby zajmować się sprzedażą, to zdecydowanie łatwiej będzie rzeczy oddać bądź zutylizować. W przypadku bardziej wartościowych przedmiotów można też skorzystać z pomocy pośredników sprzedaży lub oddać rzeczy w komis. Jeśli chodzi o ubrania, coraz częściej zdarzają się np. sklepy internetowe nastawione na marki luksusowe, które posiadają usługę konsjerż, czyli obsługi sprzedaży za wyższą prowizję.
Ostatecznie najważniejsze jest to, żeby mieć na uwadze, jakie są nasze potrzeby – to my chcemy uporządkować przestrzeń naszego domu i nie zawsze to, ile odzyskamy pieniędzy, powinno być decydującym czynnikiem – często istotniejsze będzie to, żeby dać starym rzeczom nowe życie i samemu odzyskać swoje.
Witaj na blogu Skanska
Znajdziesz tu porady aranżacyjne oraz remontowe, informacje o nowoczesnym budownictwie mieszkaniowym, a także rozmowy z inspirującymi ludźmi i wiele ciekawostek o życiu w dużym mieście.
Odpowiedz na komentarz